Port Saplaya i rejs katamaranem.

 To była bardzo miła niedziela. Zdecydowaliśmy się ponownie wynająć rowery i tym razem wybraliśmy się do Port Saplaya, nazywanym tutaj także małą Wenecją. Saplaya to tak naprawdę marina dla mniejszych lub większych łódek i jachtów. Znajduje się już poza granicami administracyjnymi Walencji w miejscowości Alboraya. To około 6 km rowerem. Z centrum miasta można dostać się wydzieloną ścieżką rowerową, która prowadzi wzdłuż brzegu.




Wokół sieci kanałów mariny pobudowane są kolorowe, szeregowe domki. Całość robi niesamowite wrażenie. Czuć pieniądz, nie powiem.










Warto wejść w labirynt kanałów i pospacerować nabrzeżem. Domki są bardzo zadbane, jest też dużo zadbanej zieleni.











Obok portu znajdują się nieco mniej oblegane plaże niż w centrum miasta. Tam też spędziliśmy kilka godzin na zmianę smażąc się na piasku i chłodząc się w morzu.

„Może pan mówić po angielsku?” Ten komentarz usłyszałem, gdy dołączyłem do kąpiącej się młodzieży. Mateusz, Szymon, Kacper i Wiktor poznali koleżankę, która okazało się, że pochodzi z Wenezueli. No byłoby niegrzeczne rozmawiać po polsku, co nie :-;.








Nie da się ukryć, że jest na tym Erasmusie grupa bardzo otwartych i aktywnych ludzi. Starają się wykorzystać ten czas w pełni, dlatego nie miałem zupełnie nic przeciwko, gdy zdecydowali się z nowopoznaną koleżanką pójść tego samego wieczoru na kolację.



 Część grupy zdecydowała się zjeść pizzę w restauracji z widokiem na turkusowe morze. Inni odkryli Burger Kinga.

Zanim to nastąpiło jednak, wieczorem przed godziną 19 przepłynęliśmy się katamaranem. Rejs trwał około dziewięćdziesięciu minut. Ponieważ zajęliśmy strategiczne miejsca w kolejce, większość grupy rejs odbyła leżąc na elastycznej siatce podziwiając widok na brzeg i rozbłyski piorunów burzy, która przechodziła gdzieś daleko w głębi lądu.
















Fantastyczne, spędzone wspólnie chwile i niezapomniane wrażenia. To naprawdę był dobry dzień.

Komentarze