Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Nasza wiodła autostradą, która musiała przeciąć pasmo Apeninów. Widok zbliżających się, ośnieżonych szczytów był zachwycający, mimo że pogoda była dość pochmurna, a w górach czasem padał deszcz.
Autokar przejeżdżał kilkoma tunelami, z których najdłuższy
miał ponad 10 kilometrów i ten skrywał ciekawostkę, ponieważ oprócz przeprawy
dla ruchu drogowego, wykuto w skale dodatkowe pomieszczenia służące włoskim
fizykom jako miejsce pracy i wykonywania skomplikowanych fizycznych
eksperymentów we współpracy ze słynnym centrum CERN w Szwajcarii.
W Rzymie byliśmy około godziny 10.00. Tradycyjnie większość wycieczek
jednodniowych, zwiedzających miasto z „zewnątrz” zaczyna przygodę przed
Koloseum.
Nasz przewodnik miał na imię Jan. Jego mama jest Czeszką a
ojciec pochodzi z Francji. Sam ma włoskie i czeskie obywatelstwo.
Uczniowie otrzymali, co wydaje się być już standardem, odbiorniki
radiowe ze słuchawką i tak podążali za opowieścią sięgającą w przeszłość prawie
trzy millenia.
Koloseum znajduje się obok Forum Romanum, czyli najstarszej
części Rzymu. Wzgórze na którym prowadzone są cały czas badania archeologiczne
było świadkiem początków cywilizacji, na której fundamencie zbudowana jest
kultura wszystkich państw europejskich.
Rzym to miasto, w którym gdziekolwiek się nie ruszysz to
obcujesz z historią. Każdy budynek, skwer, nierzadko kawiarnia ma coś ciekawego
do powiedzenia.
Tuż przed Koloseum można przejść tradycyjnym rzymskim
traktem. Przed Forum Romanum stoi dumnie statua Cezara, chyba najbardziej ikonicznego
i skomplikowanego jednocześnie władcy wtedy jeszcze republiki, a z jego powodu
już niedługo cesarstwa rzymskiego.
W drodze na Kapitol minęliśmy rzeźbę wilczycy karmiącej małych
braci Remusa i Romulusa. Jest to symbol miasta i jednocześnie klubu
piłkarskiego AS Roma. Roma zresztą w niedzielę zremisowała z Juventusem 1:1.
Chwila na zdjęcia na Kapitolu i schodami w dół na lewo
młodzież podziwiała, nielubiany zresztą przez Rzymian biały Ołtarz Ojczyzny, w
którym znajduje się Grób Nieznanego Żołnierza a przed nim pręży się na piedestale
król Emmanuel II, człowiek ważny dla historii państwa włoskiego. Zjednoczył pod
koniec XIX wieku północ i południe, a także co istotne dla miasta wyregulował
rzekę Tyber, która regularnie wylewała. Ostatnia wielka powódź dotknęła miasto
w 1870 roku. Dosłownie tuż przed nim
jest zachowany budynek mieszkalny z czasów starożytnych. Jest on odkopany do
fundamentów i z poziomu ulicy można spojrzeć 10 metrów w dół, by zobaczyć
poziom ulicy pamiętający cesarzy, konsulów i senatorów.
Tuż przed fontanną di trevi, nazwa pochodzi od trzech alejek
prowadzących wtedy do tego miejsca, młodzież otrzymała czas wolny.
Legenda głosi, że jeśli rzuci się monetą, stojąc tyłem do
fontanny, prawą ręką przez lewe ramie, to wróci się do Rzymu. Gest ten odwołuje
się do zwyczaju legionistów wyruszających na wyprawy wojenne. Opuszczając Rzym,
chwytali garść ziemi i rzucali przez lewe ramię, symbolicznie prosząc o szczęśliwy
powrót do ojczyzny.
Czas wolny można było wykorzystać odwiedzając słynne schody
hiszpańskie. Albo McDonalda.
Sieciówki z podłym McŻarciem są obecne we Włoszech, ale nie cieszą się wielką popularnością. Fast food w tym mieście to pizza pocięta na kwadraty lub trójkąty, smażone specjały, rzadziej makaron na wynos.
Włosi mają w ogóle hopla na punkcie dobrego jedzenia. Rano
opiekunów odebrała mama, goszcząca Adama. Rozpływała się w komplementach dla
tego przemiłego młodego człowieka, ale ten najważniejszy, najistotniejszy i
wręcz kluczowy był taki, że Adam wszystko je.
Co więcej w ten sam dzień Kuba wysyła mi wiadomość, (tak po
22.00) o treści: „Ja nie wiem, skąd oni biorą miejsce w organizmie na tyle
jedzenia”. Z kolei mama hosta Adama nie rozumie znaczenia słów: Dziękuję,
naprawdę się najadłem.
W pobliżu di Trevi znajduje się też kawiarnia. Przetrwała ona
rewolucję z lat 50tych ubiegłego wieku, gdy restauracje i kawiarnie upadały lub
były sprzedawane wielkim domom modowym i znajdują się w nich sklepy. Mekką
próżności jest via dei Condotti, krótka uliczka, przy której znajdują się
sklepy najdroższych i najbardziej snobistycznych marek. To tu, szejkowie z
Dubaju przylatują na indywidualne zakupy. To tu, lądują stroje wprost z
wybiegów dla modeli i modelek. To tu zostawia się setki tysięcy euro.
W tej jednej, historycznej kawiarni położonej blisko schodów hiszpańskich można wypić kawę i raczyć się ciastkiem przy stoliku, przy którym siedział Goethe ale też i nasz Henryk Sienkiewicz. Daleko zresztą nie miał, bo kilkaset metrów dalej nadal stoi hotel, w który mieszkał i pisał Quo Vadis. Nobelek później wszedł, więc zainwestował dobrze. Wtedy ta okolica była jak paryskie Montmartre. Centrum kultury, bohemii, filozoficznych rozpraw i mekka pisarzy.
Po przerwie na lunch młodzież zwiedziła Panteon. To
niezwykła, obecnie katolicka świątynia, która w praktycznie nienaruszonym
stanie przetrwała od momentu jej postawienia przez cezara Hadriana. To ten, który
postawił słynny mur oddzielający podbitą Brytanię od barbarzyńskich plemion najeżdżających
Rzymian z północy (dzisiaj Szkocji).
Panteon robi wielkie wrażenie. Sklepienie nie jest całkowicie
zabudowane. Okrągły prześwit jest nazywany okiem bogów.
Posadzka świątyni jest wyłożona przepięknym marmurem, także
tym czerwonym a w zasadzie nawet burgundowym, najdroższym i zarezerwowanym dla
cesarzy. Sprowadzano go z Egiptu, tak jak kolumny przed panteonem, potężne i
unikatowe, ponieważ są one w całości wykute w skale i nie są łączone z
mniejszych fragmentów.
Wrota do Panteonu także są oryginalne. Choć są wykute z brązu
i ważą tony, to nadal regularnie są zamykane i otwierane, a ich konstrukcja jest
tak doskonała, że wystarczy jedna osoba, by je zamknąć lub otworzyć.
Z Panteonu przeszliśmy dość żwawo do Watykanu, na chwilę tylko
zatrzymując się na Piazza Navona i podziwiając słynną fontannę czterech rzek. Każda
z wyrzeźbionych postaci symbolizuje jedną z rzek z każdego z czterech znanych
ówcześnie kontynentów. Nil, Dunaj, Rio de la Plata i Ganges.
Stamtąd, mostem nad Tybrem, dotarliśmy do Watykanu. Niestety
kolejka oczekujących turystów do wejścia do Bazyliki św. Piotra była na tyle
długa (Nie! Wróć!), kolosalnie długa, że zabrakło nam czasu na jej zwiedzanie.
Rzym, na jeden dzień, to niestety zaledwie wstęp, początek
turystycznej przygody. Jednak myślę, dzięki naszemu przewodnikowi, można było
spojrzeć na wszystkie te miejsca zupełnie innym okiem. Dość powiedzieć, że
wszystkie informacje, które uwzględniłem w tym dość długim dzisiejszym wpisie,
to właśnie ciekawostki, którymi pan Jan się z nami dzielił.
W San Benedetto byliśmy wieczorem. Pozytywnie zmęczeni i mam
nadzieję głodni, bo te włoskie matki są gorsze w swoim nachalnym wciskaniu węglowodanów
w brzuchy niż polskie babcie. Ale jakie to jest dobre. Mmmmm.
Komentarze
Prześlij komentarz